Camino Primitivo
O Camino marzyłem od lat, ale odkładałem to ciągle w czasie. I w tym roku tego wyjazdu właściwie miało nie być. Miało go nie być, ale covid-19 sporo namieszał w moich podróżniczych planach w konsekwencji czego wylądowałem w Hiszpanii, na szlaku Camino Primitivo. Szlaku udeptywanym od setek lat przez pielgrzymów ze wszystkich stron świata zmierzających do Santiago de Compostela.
Naiwność dnia pierwszego
Gdy dotarłem z Madrytu do Oviedo i otrzymałem credencial, czyli paszport pielgrzymi, mogłem ruszyć w 306 kilometrową drogę do Santiago de Compostela szlakiem Camino Primitivo. Jeszcze nie zdążyłem wyjść z miasta, gdy usłyszałem po raz pierwszy przyjazne: Buen Camino, co z hiszpańskiego oznacza: dobrej drogi, w dodatku okraszone szerokim uśmiechem. Piękne hiszpańskie lato, malownicze krajobrazy i otwarci Hiszpanie, wstyd się przyznać, ale doprowadzili mnie do wzruszenia. Poczułem wtedy, że moje wieloletnie marzenie zaczyna się spełniać. Jak bardzo naiwny wtedy byłem, myśląc że pójdzie jak z płatka, przekonałem się jeszcze tego samego dnia, jednak o tym później.
Po paru kilometrach napotkałem Holendra, Henka, który chciał zebrać materiał o Camino by promować je w swoim kraju. Rozmawaiając o podróżach dotarliśmy do Grado każdy poszedł w swoją stronę. Ja do albergue, a nowy znajomy do hotelu.
Tu historia dnia pierwszego mogłaby się skończyć, ale tym razem był mi pisany inny scenariusz. Drzwi albergue były zamknięte na cztery spusty. Musiałem iść dalej. W San Juan de Villapanada sytuacja się powtórzyła. Zostałem skierowany do Cabrunany, ale i tam los mi nie sprzyjał. Chociaż nie chciałem byłem zmuszony iść dalej. Kolejne 5km. Zaczęło się robić ciemno, w dodatku pobłądziłem. Miałem już serdecznie dość. Brudny, spocony i zmęczony. Po dwóch nocach w busach jeszcze taki dzień…
Czy każdy ma tak wyglądać? – pytałem siebie.
W Cornellanie zauważyłem światła albergue, ale cóż to? Brama zamknięta. Spóźniłem się jakieś dwie godziny. Dość! Już nie zamierzałem dalej się szarpać. Położyłem się na ławce przed monasterem próbując zasnąć.
Niespodzianek ciąg dalszy
Zasnąć nie było łatwo. Mijające mnie samochody nie ułatwiały mi tego zadania. Po jakimś czasie przyszło starsze hiszpańskie małżeństwo. Zaczęli coś mi tłumaczyć, a z racji, że nie mówiłem w ich języku to wyłapałem tylko, że ona jest hospitaliero(opiekuje się albergue) i żebym zaczekał to wpuści mnie do środka. Tam przekonałem się jak bardzo Hiszpanie obawiają się covid -19. Posadzili mnie na krześle na środku dziedzińca. Czułem się jak w filmie, gdzie za chwilę będą przesłuchiwać podejrzanego. Całe szczęście do mnie nie mierzono z lufy broni a spryskiwaczem ze środkiem dezynfekującym, którym zostałem spryskany od stóp do głów, włącznie z podeszwami. Po tym zabiegu w końcu mogłem udać się na upragniony sen.
Kryzys dnia drugiego
Dzień pierwszy mocno nadwyrężył moje pokłady energii i w dodatku obdarował mnie sowitymi pęcherzami na stopach. Każdy krok, każdy metr sprawiał mi ból, wczorajsza radość bezwzględnie ustąpiła, a zajęło je zwątpienie. Pęcherze na stopach utrudniały mi niesamowicie wędrówkę i byłem co rusz wyprzedzany przez innych pielgrzymów, po czym zostawiali mnie daleko w tyle. Czy to koniec wędrówki? Czy powinienem się wycofać?
Z cierpieniem wypisanym na twarzy zagryzłem zęby i krok za krokiem pokonywałem ślamazarnie kolejne metry. Przede mną było nadal ponad 250km. Zawziąłem się i powiedziałem, że nie odpuszczę tak łatwo swojego marzenia i choćby miałoby mi to zająć dwa tygodnie to chcę stanąć przed grobem św. Jakuba. Decyzja podjęta, nie było zmiłuj.
Ruta de Hospitales
Ruta de hospitales, czyli szlak dawnych szpitali pielgrzymich, to najpiękniejszy odcinek trasy wiodący głównie na wysokości ponad 1000m n.p.m. Na drodze tej, którą przemierzałem wraz z Adamem poznanym w albergue, można zobaczyć ruiny wspomnianych szpitali.
Wymagająca, górska trasa oraz żar lejący się z nieba sprawiły, że marzyłem o prysznicu i położeniu się spać. Jak wielkie spotkało nas rozczarowanie jak się okazało, że w Berducedo nie znajdzie się dla nas miejsce do spania, to chyba nie jesteście sobie w stanie wyobrazić. Powłócząc nogami musieliścmy pokonać kolejne 4,4km.
Idą w stronę La Mesy przyszła mi do głowy myśl, że okropnie chciałbym wskoczyć teraz do basenu. Gdy dotarliśmy na miejsce w albergue zobaczyłem… basen! Nikt nie musiał mnie namawiać do pływania.
Camino Primitivo zaprzyjaźniony z bólem
Zacząłem się przyzwyczajać już do trudów wędrówki oraz do bolących stóp, więc tempo marszu znacznie wzrosło, a i dzienne kilometry również wyglądały bardziej okazale.
Miałem też w tym swój cel. Na innej drodze, na Camino Frances, wędrował mój dobry kolega, Mateusz, którego poznałem na dworcu w Jerozolimie. Nasze trasy łączyły się w Melide i właśnie tam ustaliliśmy, że się spotkamy by razem wkroczyć do Santiago de Compostela. Co wymagało ode mnie zrobienia czterech przewodnikowych odcinków w trzy dni.
Świetnym pomysłem było wstawanie jeszcze przed świtem i wędrowanie po ciemku, kiedy to jeszcze słońce nie operuje tak mocno oraz możliwość obserwowania budzącego się do życia świata.
W Melide, gdzie Camino Primitivo łączy się z trasą francuską, spotkałem się z Mateuszem i wspólnymi siłami ruszyliśmy ku Santiago de Compostela.
Od momentu połączenia tras i im bliżej grobu św. Jakuba robiło się coraz bardziej gwarno i tłoczno. By otrzymać compostelę, czyli certyfikat pielgrzymowania do Santiago de Compostela, wystarczy pokonać ostatnie 100km. Stąd też spotęgowana liczba wędrowców.
U celu, ale nie kresu wędrówki
Jeszcze jak wędrowałem z Adamem zapytałem go:
- Jakie to jest uczucie, gdy wchodzisz do Santiago de Compostela?
Sens Jego odpowiedzi nadal noszę w pamięci:
- Zobaczysz. Z jednej strony się cieszysz, że to już blisko. Z drugiej zaś spowalniasz podświadomie krok, bo nie chcesz by to się już skończyło.
W moim przypadku to potwierdziło się. Już na Monte de Gozo, czyli Wzgórzu Radości, gdzie widać wieże katedry, dopadła mnie refleksja, że za chwilę dotrzemy do celu. Ostatnie 4,4km szedłem z radością wypisaną na twarzy. Po przeciwnościach, które napotkaliśmy, byliśmy już tak blisko. Nie napierałem, nie śpieszyłem się, zachwycałem się chwilą.
Czas, w którym przyszło nam pielgrzymować nie był łatwy. Zamknięte albergua, różne obostrzenia czy też wyższe ceny. Jednak był to też czas wyjątkowy, kiedy to mogliśmy doświadczyć tej drogi bardzo osobiście. NIe chcę się dłużej rozpisywać na temat uczuć jakie mną targały, bo mógłbym szybko nie skończyć. Niech odpowiedzią będzie zdjęcie.
Później przyszedł czas na świętowanie, bo zaczęły się obchody odpustu świętego Jakuba.
Fisterra – na końcu świata
Fisterra to miejsce, gdzie kiedyś myślano, że kończy się świat. Jej nazwa w tłumaczeniu na język polski oznacza właśnie koniec świata. Miała być taką klamrą spinającą moją wędrówkę przez Hiszpanię. To właśnie tam znajduje się słupek kilometrowy 0,00km. Dalej jest Ocean.
Z jednej strony chciałem to zrobić, z drugiej natomiast miałem z tyłu głowy, że swe marzenie już spełniłem, iż dotarłem do Santiago de Compostela, dalej już nie muszę naprawdę iść. Takie myśli nie działały na mnie mobilizująco.
Ludzi wyraźnie mniej na szlaku, krajobraz jakby inny, ale nasza dzienna rutyna wyglądała zupełnie tak samo: Trzeba było nadal stawiać krok za krokiem i pokonywać kolejne kilometry.
Paradoksem jest, że idąc odcinek z Santiago de Compostela do Fisterry przewijało mi się w głowie dużo myśli typu: Niech to już się skończy, jednak gdy już się skończyło to pojawił się smutek, że to koniec. Pozostała pustka, bo jutro już nie muszę iść i co dalej? Czy Camino Primitivo mi coś dało? Wtedy nie potrafiłem udzielić na to odpowiedzi, ale wiedziałem, że kiedyś ona przyjdzie.
Sama Fisterra stała się również miejscem spotkań, bo spotkałem tam Adama, którego nie widziałem od paru dni. Natomiast Mateusz w albergue zetknął się mężczyzną, którego poznał jakiś miesiąc wcześniej w Lourdes…
Dzienne odcinki Camino Primitivo
- Oviedo – Cornellana 35,7km
- Cornellana – La Espina 19,8km
- La Espina – Borres 27,5km
- Borres – La Mesa 28,5km
- La Mesa – Grandas de Salime 16km
- Grandas de Salime – Fonsagrada 25,2km
- Fonsagrada – Castroverde 32,1km
- Castroverde – San Roman da Retorta 40km
- San Roman da Retorta – Melide 28,2km
- Melide – O Pedrouzo 33,4km
- O Pedrouzo – Santiago de Compostela 19,4km
- Santiago de Compostela – Vilaserio 33,4km
- Vilaserio – Cee 40,1km
- Cee – Fisterra 16,1km
Razem: 395,4km
Odległości ze strony: Gronze.com
Ten wpis mógłby być dużo dłuższy aniżeli jest, bo kryzysy i radości przeplatały się na Camino każdego dnia po wielokroć. Trudów prawie 400km wędrówki moje nogi już nie pamiętają, ale doświadczenia tam zebrane zostaną na długo w mojej pamięci. Buen Camino! Nie tylko tej hiszpańskiej.
Zyguś Solorz
16 czerwca 2022 @ 01:26
Trzeba mieć wytrwałość i wiarę we własne siły Twój portal jest tego przykładem. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegos zdolny i osiągnać to za wszelka cenę!.